poniedziałek, 1 grudnia 2014

Strach ma wielkie oczy

3 lata przygotowań, nauki teorii, 2,5 tys. godzin przepracowanych w szpitalach, przychodniach i innych ośrodkach ochrony zdrowia, aż w końcu nadszedł moment prawdy. Tak jest moi drodzy. Egzamin praktyczny.

Dzień wcześniej cala nasza wesoła 66 udała się na oficjalne losowanie oddziałów. Dziwna rzecz - kazano nam założyć uniformy szpitalne. Gdzie się podziały podstawowe zasady epidemiologiczne? Ale nie wnikajmy. Każdy z nas wylosował karteczkę, na mojej zobaczyłam Klinikę Chirurgii Ogólnej i Onkologicznej. Mogłam odetchnąć z ulgą. 

W dzień egzaminu lekko roztrzęsiona, na pewno mocno zestresowana, dużo wcześniej pojawiłam się w szatni. Włożyłam fartuch, spodnie, buty i kątem ucha usłyszałam, jak ktoś wspomina o książeczce sanepidowskiej i moje plecy zalał zimny pot. Wywróciłam torebkę dosłownie na lewa stronę, ale nie było po niej śladu. Szybko włożyłam znów ciuchy cywilne i pobiegłam w stronę mieszkania. Dobrze, że mieszkałam wtedy bardzo blisko szpitala. 
Teraz to mój pokój był wywrócony na lewa stronę. Czas uciekał, a ja dalej tkwiłam bez tego białego kartonika. Zgarnęłam kurtkę, zamknęłam drzwi i chwyciłam się ostatniej deski ratunku. Telefon do przyjaciółki, która była tak kochana, że wylazła z łóżka, pojechała do mnie i znalazła tę przeklętą książeczkę, był strzałem w dziesiątkę. Do dzisiaj nie wiem, jak się jej odwdzięczyć. 

A sam egzamin? Można powiedzieć, że dużo szumu o nic. Tylko jeden pacjent pod moją opieką. Tylko jeden proces pielęgnowania do napisania i to bez nadzoru. Tylko 10 minut rozmowy z komisją, która punktualnie o 13:00 poinformowała nas, że wszyscy otrzymamy prawo do wykonywania zawodu pielęgniarki. Nie taki egzamin straszny, jak go malują.



Ciekawostka na zakończenie:
Szczepionka żywa, o pełnej wirulencji, jedyna do dziś stosowana (pierwsza w historii), to szczepionka Edwarda Jennera przeciw ospie prawdziwej. Zawiera ona wirusa krowianki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz